*Leila*
- No to jedziemy - Ross
zadowolony zabrał z krzesła torbę i przepuścił mnie, z Shorem na rękach, przodem.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy spod szpitala. Jechałam wpatrzona w widok
za oknem. Jak teraz będzie wyglądać moje życie? Czy damy sobie radę?
Uświadomiłam sobie, że jestem przerażona.
- Ross,
gdzie Ty jedziesz? - zaniepokoiłam się.
- No do
domu.
- Ale chyba
nie mojego… - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Teraz już
tak - uśmiechnął się do mnie.
- Ross!
Przecież ja nawet nie mam u Was żadnych rzeczy. Chciałabym wziąć sobie chociaż
jakieś ubrania.
- Leila,
zaufaj mi. Załatwimy to - naburmuszona odwróciłam głowę. Nie miałam ochoty się
denerwować. Poza tym sama tego chciałam.
Podjechaliśmy
pod ich dom. Weszliśmy, a w salonie przywitała nas cała rodzinka. I tyle miałam
dziecko przy sobie. Stormie prawie się popłakała, gdy chwyciła małego w
ramiona. Zaczęłam się zastanawiać czy moi rodzice zareagują tak samo. Tak w
zasadzie przydałoby się ich zaprosić.
- Chyba jest
głodny - kołysanie Rydel w niczym już nie pomagało.
- Daj, pójdę
pełnić obowiązki - uśmiechnęłam się do niej blado. Chciałam spać, nic więcej,
tylko spać.
- Chodź,
zaprowadzę Cię - Ross ruszył przed
siebie. Zaprowadził mnie do dawnego pokoju swojej siostry. Otworzył drzwi, a w
pomieszczeniu było wszystko: łóżeczko, meble… moje rzeczy.
- Powiedz
jeszcze, że grzebałeś mi w szafie - spojrzałam na niego pytająco.
- Nie,
oczywiście, że nie. Poprosiłem Emmę, żeby zebrała to czego najczęściej używasz.
Pomyślałem, że jak trochę odpoczniesz pojedziemy po resztę. Mam nadzieję, że
nie jesteś zła?
- Nie,
tylko… zaskoczona. Pozytywnie - uśmiechnęłam się, a on odetchnął. No dobra,
trochę byłam. Czułam, że tracę kontrolę, ale z drugiej strony wiedziałam, że
się stara. Chciał żeby wszystko się ułożyło, ja tak samo.
- W takim
razie zostawiam Was. Jeśli chcesz wziąć prysznic to nie krępuj się, wiesz gdzie
jest łazienka - rozejrzał się po pokoju. - Czuj się jak u siebie - rzucił i
zamknęły się za nim drzwi. Nakarmiłam małego, po czym sama przysiadłam na moim
nowym łóżku. Chciałam skorzystać z pomysłu Rossa i iść się wykąpać, ale sen był
szybszy. Obudziło mnie dopiero gaworzenie Shora.
Mijały tygodnie, docieraliśmy
się. Wszyscy. Riker przeprowadził się do Emmy, więc nie miałam drogi ucieczki.
Byłam zmęczona, wiedziałam, że nie wyglądam najlepiej, ale starałam się to
ukrywać. Spadły na mnie obowiązki, a ja za szybko chciałam wrócić do nauki i
życia zawodowego. Ross wszystko widział, myślę, że czasem był nawet zły, ale
szanował moje decyzje. Miałam nadzieję, że staniemy się sobie bliżsi, ale
brakowało nam czasu, jego właściwie rzadko można było spotkać w domu. Poczucie
bezpieczeństwa na razie musiało wystarczyć.
Wykąpałam małego i położyłam do
łóżeczka. Chciałam się trochę ogarnąć, ale nie było mi dane. Zaczął się wrzask
i płacz. Wzięłam go na ręce i zaczęłam kołysać, a on płakał i płakał. Byłam
bezsilna, nie wiedziałam o co chodzi. Drzwi do pokoju delikatnie się uchyliły i
zobaczyłam w nich głowę Rossa.
- Pomóc Ci?
- zapytał.
- Jeśli
potrafisz… - powiedziałam zrezygnowanym głosem.
- Daj, a Ty
odpocznij - wziął Shora na ręce, usidłam w fotelu i przyglądałam się mu.
Żałowałam, że nie mogę go mieć. Przez cały ten czas uświadamiałam sobie coraz
bardziej, że go potrzebuję, że mi na nim zależy. Ale im dłużej oglądałam siebie
w lustrze i widziałam szare cienie pod oczami, tym bardziej wiedziałam, że
straciłam swoją szansę. Po chwili dotarło do mnie, że w pokoju zapanowała
cisza.
- Jak Ty to
zrobiłeś? - zapytałam z udawaną zazdrością.
- Wiesz,
męska solidarność i te sprawy - uśmiechnął się kładąc małego do łóżeczka.
Stanęłam obok niego opierając się o szczebelki mebla. Patrzyliśmy na nasze
dzieło. Taki malutki, bezbronny… Spojrzałam na Rossa i zatopiłam się w jego
oczach.
- Dziękuję -
wyszeptałam. Każde z nas bało się zrobić kolejny krok. Poczułam, że przesunął
dłoń tak, że nasz palce się dotykały. Nie cofnęłam swojej, chciałam więcej.
Wtedy mały zaczął gaworzyć. Chwila minęła, spojrzeliśmy na niego, a potem na
siebie. Rozbawieni? Chyba tak, ale ja byłam zawiedziona.
- Zawsze do
usług - uśmiechnął się Ross i podszedł do drzwi. - Słodkich snów - i już go nie
było. Zrobiło mi się chłodno, objęłam się ramionami. Pragnęłam jego dotyku.
*Ross*
Słodkich snów, palant. Co ja sobie myślałem? Czas to zakończyć,
przestać się bać kolejnego odrzucenia przez Leilę. I stanie się to już, teraz i
ani chwili dłużej. No może nie już, jutro. Jutro będzie po wszystkim. Kto nie
ryzykuje, szampana nie pije, prawda?
Obudziłem się rano i zszedłem do
kuchni. Miałem nadzieję, że zastanę tam mamę, samą. Tym razem los się do mnie
uśmiechnął i mogłem spokojnie z nią porozmawiać.
- Dzień
dobry - przywitała mnie jak zwykle szczęśliwa. - Naleśnika?
- Tak,
poproszę - usiadłem przy blacie czekając na śniadanie. - Mamo?
- Tak? -
odparła nie odrywając wzroku od patelni.
- Mogę mieć
do Ciebie prośbę? - zapytałem i poczułem się głupio. W ostatnim czasie prosiłem
ją już chyba o zbyt wiele.
- Jasne, o
co chodzi?
- Mogłabyś
zająć się Shorem dziś po południu? Chciałbym zabrać gdzieś Leilę.
-
Oczywiście, żaden problem - uśmiechnęła się do mnie i wróciła do swoich
czynności. Nie zadawała pytań, chyba po prostu rozumiała.
*Leila*
Obudził mnie pęcherz, pobiegłam
do łazienki. Wracając w błogim stanie, ciesząc się, że dzieciak śpi i mogę się
jeszcze położyć, poczułam narastający głód. Zrezygnowana zaczęłam iść w stronę
kuchni, usłyszałam Rossa. Już miałam wejść do środka, kiedy serce zaczęło mi
szybciej bić. Dziś? Gdzieś mnie zabrać? Nie, nie, NIE.
- Hej, jakieś
ploteczki? - weszłam, udając, że nic nie słyszałam.
- Możemy
zjeść dziś razem kolację? - Ross spojrzał na mnie z nadzieją.
- No jeśli
będziesz w domu, to chyba normalne, prawda? - udawałam głupią, sama nie wiem po
co.
- Nie, nie w
domu. Wyjdziemy gdzieś razem?
- Ach,
oczywiście, z przyjemnością - uśmiechnęłam się do niego i usiadłam obok
czekając na naleśniki. Z pozoru miły poranek, wymarzony, ale ja w środku
trzęsłam się jak galaretka. No, bo… nie mam w co się ubrać, wszystkie ładne
ciuchy są za ciasne. Twarzy nie pomoże chyba nawet warstwa makijażu. Na włosach
odrosty, że żal patrzeć. Mógł mi chociaż dać dzień, ale nie, idźmy dzisiaj,
będzie fajnie.
Po śniadaniu ruszyłam z błagalną
miną do Stormie, żeby mnie pofarbowała. Oczywiście się zgodziła, a ja modliłam
się w duchu, żeby nie mieć brązowego czoła. Następnie zadzwoniłam do Rydel i
razem wyrzuciłyśmy wszystko z mojej szafy, w nadziei, że coś znajdziemy.
Inaczej. W nadziei, że się w coś zmieszczę. Skończyło się na tym, że po 2
godzinach Delly przyjechała ze sklepu z trzema sukienkami i wspólnie wybrałyśmy
najlepszą. To jeszcze tylko makijaż i… i tyle z tego mam, że wyszłam z wprawy.
To, co kiedyś zajmowało 15 min, teraz trwa 2 razy dłużej. Po spojrzeniu w
lustro uznałam, że jakoś to będzie.
Zeszłam do salonu, gdzie
cierpliwie czekał na mnie Ross. Rozpromienił się na mój widok, wstał z kanapy i
pocałował mnie w policzek.
- Ślicznie
wyglądasz - powiedział cicho.
- Dziękuję -
poczułam, że się czerwienię. To wszystko było takie niewinne, jakby to była
pierwsza randka. Przecież znaliśmy się nawzajem, ba, spaliśmy razem, a teraz
zachowujemy się jak zakochane dzieciaki. Wyszłam za dom, gdzie siedziała
Stormie i Rydel.
- To my
jedziemy. Shor śpi, jakby coś się działo to dzwońcie, wrócimy. Wszystko jest
naszykowane, na szafce stoi…
- Leila,
spokojnie, damy sobie radę. Wychowałam już kilkoro - Stormie uśmiechnęła się do
mnie. - Bawcie się dobrze.
Ross jak prawdziwy dżentelmen
otworzył mi drzwi do samochodu i ruszył w drogę. Zawibrował mój telefon,
spojrzałam na wyświetlacz, wiadomość od Emmy. ‘Trzymam za Was kciuki. Zadzwoń
do mnie po wszystkim’. Muszę przyznać, że w tej rodzinie wieści szybko się
rozchodzą. Mam nadzieję, że będę piszczeć z ekscytacji do telefonu, a nie
płakać w poduszkę.