niedziela, 10 sierpnia 2014

11. You can’t see me, like I see you. I can’t have you, like you have me.

*Leila*
                Był pierwszy dzień mojego urlopu. Dostałam kolejnego sms’a od Rossa. Tak, od tygodnie mnie sprawdzał, pisząc z częstotliwością przynajmniej raz na godzinę. Ale szczerze? W ogóle mi to nie przeszkadzało. Co więcej, pomogło. Mogłabym mu więc powiedzieć, że już nie ma takiej potrzeby, ale… ale nie chciałam.
                Przez weekend robiłam porządek w swoich rzeczach. Chciałam się pozbyć moich specjalnych sukienek, ale pewien osobnik powiedział stanowcze ‘Nie, sukienki zostają. Ślicznie w nich wyglądasz’. No więc po kameralnym pokazie, na którym w skład jury wchodzili: Emma, Ross i Riker, poszliśmy na kompromis i została połowa. Na jutro jestem umówiona z dziewczynami na shopping, a dziś dzień tylko dla mnie. Ach, no i najważniejsze: od następnego semestru zaczynam studia!
                Siedzę właśnie u fryzjera, a w lustrze widzę nową osobę. Dziewczyna w odbiciu ma czekoladowe włosy, krótsze o jakieś 10 centymetrów od swojej poprzedniczki. Uśmiechnęłam się do siebie. Zaczynam nowe życie.

*Ross*
                ‘Mogę wpaść do Was wieczorem?’ otrzymałem wiadomość. Pytanie… pewnie, że tak! Uśmiechnąłem się do siebie.
- Ross! Ogarnij się! - krzyknął do mnie Rocky.
- Już, już - schowałem telefon do kieszeni i przeciągnąłem gitarę z pleców. Byłem gotowy do gry.
                 Po powrocie z próby siedliśmy w salonie i zamówiliśmy pizzę. Przyjechało jedzenie, teraz czekałem na Leilę. W końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Zerwałem się na równe nogi, potrącając przy okazji szklankę z colą, zalewając tym samym pół stołu.
- Synu drogi, nie ucieknie Ci - mama ratowała, co się dało.
- Przepraszam - rzuciłem i już byłem przy drzwiach. Widok mnie zaskoczył. Pozytywnie, rzecz jasna.
- Czy my się znamy? - uśmiechnąłem się do Leili i przytuliłem ją na przywitanie.
- Zawsze możemy się poznać - odwzajemniła uśmiech. - A tak serio, podoba Ci się?
- Tak, bardzo. Wyglądasz tak… naturalnie .
- Ale poważnie? Dobrze? Nie postarzają mnie? - przeciągnąłem ją za ramiona do światła i przyjrzałem się dokładnie.
- Nie, jest ok. Serio. Dla mnie idealnie - wyszczerzyłem się.
- O matko, Leila! Jak ślicznie! - Rydel zapiszczała na nasz widok.
- No i widzisz, właśnie o taki entuzjazm mi chodziło - Leila spojrzała na mnie krzywo, powstrzymując uśmiech.
                Siedzieliśmy dalej wszyscy razem.
- Ross, mogę mieć do Ciebie prośbę? - odezwała się do mnie.
- To zależy - odpowiedziałem poważnie. - Co jest?
- Wiesz, dziwnym trafem Mary i Ben dowiedzieli się o moim urlopie i postanowili zaprosić wszystkie swoje pociechy na kolację. W ten piątek. Pójdziesz ze mną?
- Jaa… eee… do Twoich rodziców? - nie, to nie ten etap znajomości. - Po co ja tam jestem potrzebny?
- Hej! Ja jakoś znam Twoich rodziców i się nie spinam. Nie chcę żebyś prosił ich o moją rękę, tylko żebyś po prostu był. Całe moje przybrane rodzeństwo ma przynajmniej narzeczonych, a pozostali małżonków i dzieci…
- No to widzę, że dobrana z nas para - uśmiechnąłem się pod nosem.
- To jak? Mogę na Ciebie liczyć? Obiecuję, że będzie fajnie - patrzyła na mnie błagalnie.
- Zgoda.

*Leila*
                Nadszedł piątek. Zebrałam Rossa spod domu i właśnie zaparkowałam na podjeździe moich rodziców. Zadzwoniłam do drzwi, Ross uśmiechnął się do mnie nerwowo, trzymając kwiaty dla Mary.
- Och, dzień dobry. Dobrze, że już jesteście. Wszyscy czekają - no tak, normalne. Leila zawsze spóźniona. - Jakie piękne, dziękuję - Porwała Rossa w ramiona i pocałowała w policzek. Siedliśmy w jadalni, witając się ze wszystkimi.
                Kolacja minęła w luźnej atmosferze. Czasem mi tego brakowało. Głupich dowcipów braci, ich przekrzykiwania z siostrami, uspakajania nas przez rodziców… W sumie teraz miałam nowych ludzi od wprowadzania zamieszania w moje życie. Wyobraziłam sobie wspólny obiad naszych rodzin. Apokalipsa.
                Postanowiliśmy wyjść na ogród, porozmawiać na świeżym powietrzu. Ross poprosił, żebym zaprowadziła go do ubikacji. W drodze powrotnej zatrzymał się przed ścianą obok gabinetu Bena.
- Wooow - jedyne, co udało mu się wydusić, gdy wpatrywał się w Gibsona wiszącego między kilkoma również nienajgorszymi gitarami.
- Tak, tyle zostało z mojej młodzieńczej pasji - nie wiadomo skąd pojawił się Ben i oparł się uśmiechnięty o futrynę, przytulając do siebie Mary.
- Pan kiedyś grał? - spytał Ross, z trudem odrywając wzrok od gitary.
- Tak poderwałem Mary. Kochała się w chłopcach z gitarą - dostał za to w bok od żony.
- Szkoda, że na Leilę to nie działa - starał się zażartować Ross.
- Z tego, co wiem, jest zupełnie inaczej. Jej pokój był cały w plakatach muzyków, głównie gitarzystów - Ross spojrzał na mnie pytająco, trochę rozbawiany.
- Tato! To było dawno temu, już z tego wyrosłam - nadąsałam się.
- Oczywiście… - odparł bez przekonania. - A Ty, Ross? Słyszeliśmy, że masz zespół. Może chcielibyście zagrać za dwa tygodnie na takim naszym małym firmowym przyjęciu?
- Bardzo chętnie, ale niestety za tydzień wyjeżdżamy w trasę koncertową po Europie.
- O, Europa, nieźle. Leila nie wspominała, że to, aż taki zespół... - wszyscy w trójkę na mnie spojrzeli.
- Wiesz, że coraz bardziej mnie kompromitujesz? - zapytałam.
- Wydaje Ci się - odparł z ironią. - Ross, w takim razie może zagrasz nam coś kameralnie? - ściągnął gitarę z uchwytu i wyciągnął w jego stronę.
- Nie, nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania…
- No przestań, jedziesz w trasę, a nie chcesz zagrać przed nami? Przecież widzę, że chcesz.
- No dobrze, jedna piosenka - Ross chwycił za gryf, a w jego oczach pojawił się błysk. Był w swoim żywiole.
                Wyszliśmy za dom, wszyscy zwrócili się w jego stronę, gdy siadał z gitarą. Spod jego palców zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki. It's summer time and you are all that's on my mind. Everyday… Zaśpiewał, patrząc na mnie i uśmiechając się delikatnie. Speszyłam się. Podobał mi się ten widok. Ben powiedział samą prawdę, kręcą mnie faceci z gitarą. Bardzo.
                Piosenka się skończyła, nie wiem kiedy. Z transu wyrwały mnie dopiero oklaski. Posiedzieliśmy jeszcze trochę, a następnie ruszyliśmy w podróż powrotną do domu. Jechaliśmy w milczeniu, wsłuchani w muzykę płynącą z radia.
- Ta piosenka… podobała mi się - uśmiechnęłam się do Rossa.
- Cieszę się . Nawet nie wiesz jaka jest stara - zamyślił się na chwilę.
- Stare piosenki są najlepsze - skwitowałam.
- Nadal nie przekonałaś się do naszej muzyki, prawda? - zapytał.
- Przepraszam, nadrobię to. Obiecuję - położyłam rękę na sercu. - Słowo harcerza. Dzisiaj mnie przekonałeś, że warto.

*Ross*
                Podjechała pod mój dom. Jej oczy odbijały światło ulicznych latarni, a włosy miała potargane od wiatru wpadającego przez otwartą szybę. Miałem ochotę ją pocałować.
- Dziękuję. Miałaś rację, dobrze się dziś bawiłem - tyle zdołałem zrobić. Bałem się pocałunku. Bałem się, że dla niej to wciąż za wcześnie.
- To ja dziękuję, dzięki Tobie ten wieczór był wyjątkowy - uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Zapadła cisza. - Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze przed waszym wyjazdem.
- No jasne, że tak, nie wyjadę bez pożegnania.
- W takim razie jesteśmy w kontakcie.
- Ok. Dobranoc, miłych snów.
- Dziękuję, wzajemnie - odparła. Zamknąłem drzwi. Samochód odjechał. Zostałem sam, na pustej, cichej ulicy.

                Jestem największym idiotą na świecie. Ona chciała, żebym ją pocałował.

4 komentarze:

  1. bardzo mnie rozsmieszyl ten fragment jak Stormie do niego,ze przeciez ci nie ucieknie hahaha kurde Ross no jestes idiota, trzeba bylo ja pocalowac a nie sie czaic ;x w ogole mam nadzieje,ze ona wyjedzie z nimi na ta trase,albo ze szybko wroca ale oby Ross nic tam nie odjebal ;x jak zwykle czekam na neeeext buziaczki w pysiaczki ahah ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgaduję, że to taka cisza przed burzą, right? :D
    I wiesz co... Progres w pisaniu ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. jak zwykle rozdział niesamowity :) był taki wyjątkowo spokojny :) czekam na nexta i zapraszam do siebie :) http://r5przeznaczenienieistnieje.blogspot.com/ i http://zycie-r5-w-przyszlosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. O jeeeeeeej! - prawie cały czas tak wzdychałam podczas tego rozdziału. Był taki przyjemny, w sensie spokojny, ale w pozytywnym sensie. Trochę mi się smutno zrobiło, gdy Ross pomyślał 'to nie ten etap znajomości', miałam ochotę walnąć go książką prosto w tę blond czuprynę... No, gdyby tu był.
    Ale potem nadrobił! Ten moment w którym Ben wydał Leilę, jak bardzo lubi gitarzystów był wspaniały. Już sobie wyobrażam ten wzrok Rossa, hahahah! Wtedy się tak śmiałałam, że sobie nie wyobrażasz. 'Już z tego wyrosłam'-jasne, jasne Leila!
    Jejku, tak jak na początku nie lubiłam Leili i była taką suką, tak teraz ją uwielbiam. Jest taka spokojna, ale wyobrażam ją sobie jako taką wyrafinowaną i pociągającą zarazem. Taką po prostu kobiecą, ale nie przesadnie, taką swojską, a jednak inną. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale lubię ją!
    Wspaniale, że poszła na studia! I jeszcze się uśmiechnęłam jak powiedziała 'i właśnie o taki entuzjazm chodziło', gdy Rydel pochwaliła jej włosy, to było genialne!
    Rossiu taki kochaniutki! <3 Mimo wszystko podobało mi się, to, że jej na razie nie pocałował. Wiadomo, że nie mogę się doczekać tego momentu, ale to dodało urokowi temu rozdziałowi. Pokazało, że mu naprawdę zależy na tym, by ona czuła się dobrze. Marzenie, a nie mężczyzna.
    Chociaż już się nie mogę doczekać na efekty postępu w ich realcji!
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! Nie każ mi długo czekać, proooszę!
    rossomefanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń