środa, 17 września 2014

15. And it's not about forgiveness, cause it's all about the love, anyhow

              - O cholera jasna! - krzyknęłam ledwo utrzymując kubek z herbatą w rękach.
- Leila? - do kuchni weszła zaniepokojona Emma. - Słońce, co jest? - patrzyłam na nią przestraszona, bałam się poruszyć choćby o milimetr.
- Chyba się zaczęło - spojrzałam na moje mokre dresy. Emma zbladła.
- Dlaczego oni musieli akurat wczoraj wyjechać? - zapytała bardziej siebie. - Dobra Leila, damy radę. Chodź, zawiozę Cię do szpitala.
- Nie.
- Co ‘nie’?
- Nie ruszę się stąd - spanikowałam.
- Aha… i będziesz tu tak stać, aż…? - spojrzała na mnie pytająco.
- Aż mi przejdzie. Nie wiem, Em, ja nie jestem gotowa - w oczach miałam łzy, chociaż wcale nie chciałam płakać. Jeszcze godzinę temu, kiedy dostałam zadyszki na schodach, pragnęłam żeby dziecko w końcu było na świecie.
- Nie wygłupiaj się, idziemy - zabrała mi kubek i odstawiła na blat.
- Chciałam to wypić - spojrzałam na nią krzywo.
- Myślę, że się obejdziesz. Dalej, do samochodu - popchnęła mnie delikatnie.
                Wsiadłam powoli do auta, ciężko oddychając. Bolało. I wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl, która pozwoliła na chwilę zapomnieć o tym, co się dzieje. Chciałabym, żeby Ross tu teraz był. Żeby trzymał mnie za rękę i mówił, że wszystko będzie dobrze. Chciałabym, żeby mnie przytulił, bo kiedy on przytula, czuję, że mogę wszystko. Kolejny skurcz wyrwał mnie ze świata fantazji.
                Emma podjechała ze mną pod samo wejście, od razu wpakowali mnie na wózek i zawieźli na salę. Zaczęły się najdłuższe godziny w moim życiu. Momentami traciłam świadomość, chciałam żeby to się po prostu skończyło. Zaklinałam się, że nigdy więcej. Już nigdy się z nikim nie prześpię. Obiecuję tu i teraz, przy wszystkich. Jak sobie facet urodzi, to wtedy możemy pogadać.
                Włosy przykleiły się do mojej spoconej twarzy, nie miałam sił, żeby wykonać najmniejszy ruch. I wtedy położna dała mi na ręce najmniejszą i najbardziej pomarszczoną istotkę jaką widziałam. Wzruszenie ścisnęło mi żołądek, na chwilę straciłam oddech.
- Gratuluję, urodziła pani zdrowego chłopczyka - uśmiechnęła się do mnie ciepło. A więc chłopiec, w sumie czego się spodziewałam po takich genach. Łzy popłynęły po moich policzkach, pocałowałam małego w czółko. Nie chciałam go nikomu oddawać, chciałam mieć go w ramionach.
                I chciałam być w ramionach Rossa.

                Przebudziłam się w suchej pościeli. Było tak przyjemnie, że ostatnie przeżycia były mglistym wspomnieniem. No dobra, może do momentu, w którym się poruszyłam. Syknęłam z bólu, poczułam czyjąś dłoń na mojej. Podniosłam powieki.
- Ross? - myślałam, że mi się to przyśniło. - Przecież Ty miałeś być w Kolorado.
- Byłem. Emma zadzwoniła zaraz po tym jak Cię tu przywiozła. Może nasza podróż nie była zbyt bezpieczna, ale jestem przy Tobie - uśmiechnął się delikatnie, jakby na zachętę.
- Zaraz, nasza? Wszyscy wracaliście przeze mnie?
- A co Ty myślałaś? Martwią się tak samo jak ja - powiedział jakby to było oczywiste. Nie było. Dla mnie oczywistym było, że jestem tępą idiotką, która ich od siebie odsunęła. Cholera, instynkt macierzyński mnie wykończy.
- Dziękuję - odpowiedziałam. - A w zasadzie to gdzie Emma? - zapytałam, żeby tylko nie nastała niezręczna cisza
- Pojechała z Rikerem coś zjeść. I chyba się przespać, prawdopodobnie też z Rikerem - uśmiechnął się do mnie. Rozpromieniłam się na ten widok. Uświadomiłam sobie, że czekałam na ten uśmiech przez kilka ostatnich miesięcy. Nie zastanawiałam się skąd ta zmiana, nie chciałam wiedzieć, że to tylko dlatego, że urodziłam mu właśnie dziecko. Chciałam się po prostu tym delektować.
                Drzwi się otworzyły, stanęła w nich pielęgniarka z małym zawiniątkiem. Spojrzałam na Rossa, w jego oczach zobaczyłam strach. Tym razem to ja ścisnęłam jego rękę. Wiedziałam, co czuje, przeżyłam to kilka godzin temu.
- Czyżby szczęśliwy tatuś? - uśmiechnęła się do niego. - Proszę, na chwilę Was zostawię - dała mu małego na ręce. - Proszę się nie bać - powiedziała na odchodne.
- A oto i on. Shor - uśmiechnęłam się.
- Mam syna - odpowiedział Ross jakby z odległej planety. Coś się w nim zmieniło. Nie, wszystko się w nim zmieniło. Spojrzenie, postawa, zachowanie. Siedział wpatrzony w małą twarzyczkę, w oczka, które jego jeszcze niestety nie widziały. Ale mały czuł, wyciągnął rączkę i położył ją na palcu Rossa. To był najbardziej wzruszający widok na świecie. - Naprawdę dałaś mu na imię Shor? - przeniósł wzrok na mnie.
- Nie planowałam tego - powiedziałam obronnym tonem. Bałam się, że nie będzie zachwycony. - Po prostu, gdy na niego spojrzałam pomyślałam o Tobie, zapytali mnie jakie imię wpisać i to było pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- Podoba mi się - uśmiechnął się. Ale dalej był nieobecny duchem, blady. Pielęgniarka wróciła.
- No, dobrze, to teraz czas na karmienie - zabrała mu dziecko i dała mnie.
- W takim razie ja za chwilę wrócę - Ross zerwał się z krzesła.
- Hej, nie musisz, naprawdę mi to nie przeszkadza - próbowałam go zatrzymać.
- Nie, ja… ja pójdę się czegoś napić - wychodząc wpadł na stołek, zmieniając kolor twarzy z białego na czerwony.  Pielęgniarka spojrzała na mnie pytająco, ale całe szczęście nie miała ochoty na pogaduszki.
                Chwilę później Ross wrócił, zostaliśmy sami. Rozmawialiśmy w zasadzie o niczym, próbując przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Przed bardziej niebezpiecznymi tematami uchroniła nas wizyta Emmy i Rikera.
- Hej, jak się czujemy? - Em podbiegła do mnie i pocałowała mnie w policzek.
- Jakbym właśnie straciła 20 kilo - uśmiechnęłam się do niej.
- Ross, nie chciałbyś pokazać bratu Twojego największego skarbu na ten moment - zwróciła się do chłopaka.
- Jasne, możemy się przejść - odpowiedział. Chciałam mu powiedzieć, żeby jechał do domu się przespać, ale odpuściłam. Wyszli.
- No i? - Emma rozsiadła się obok mnie.
- Ale z czym?
- No z Rossem.
- A co z nim? Chyba jest w szoku, ale też się cieszy. Wiesz, to jak spojrzał na Shora za pierwszym razem… wiem, że mu zależy.
- A jeśli nie pytałabym o Shora?
- W takim razie o co?
- Och proszę Cię, Leila! Nie chciałabyś z nim zamieszkać? Zająłby się nim. Zająłby się Wami.
- Emma, wiesz dobrze jakie jest moje stanowisko w tej sprawie. Poza tym, nie wiem dla kogo mają płynąć z tego korzyści. Z tego, co słyszałam, to dzięki temu Stormie będzie miała wnuka u siebie, Ross będzie miał syna za ścianą, a Riker będzie mógł się do Ciebie wprowadzić. A gdzie w tym wszystkim ja?! W czym ta przeprowadzka mi pomoże?
- Może w tym, że będziesz wśród ludzi, którzy traktują Cię jak rodzinę, tylko Ty nie chcesz dopuścić do siebie takiej myśli. Może, że pomogą Ci, nie dlatego, że uważają Cię za zbyt słabą, ale dlatego, że chcą Ci ułatwić życie. Powiedz, nie ucieszył Cię widok Rossa przy łóżku? Bo on po kilkugodzinnej podróży powiedział, że będzie przy Tobie siedzieć i nie zostawi Cię samej. Powinnaś to docenić - przeszywała mnie spojrzeniem, a ja milczałam. Milczałam, bo brakło mi argumentów, bo nie rozumiałam jak może im na mnie zależeć. Dlaczego zależy?

*Ross*
                Wróciłem do domu i rzeczywistość powoli zaczęła do mnie docierać. Myślałem, że jestem gotowy, ale nie byłem. Zobaczyłem małego i odebrało mi mowę. Teraz jesteśmy za niego odpowiedzialni, jego życie zależy od nas. Byłem bardziej zmęczony niż po całej trasie koncertowej, chciałem spać, ale nie było mi dane, ponieważ każdy w domu zadał mi milion pytań. W końcu udało mi się położyć. Zamknąłem powieki, a w mojej głowie pojawił się obraz Leili. Jaki ja byłem głupi. Powinienem o nią walczyć. Powinienem inaczej to rozegrać. Nie uciekać w tamten poranek, ale zostać i porozmawiać. Chciałbym stworzyć z nią rodzinę.
                Rano wziąłem szybki prysznic, zjadłem szybkie śniadanie i pojechałem do szpitala. Szybko. Gdy wchodziłem do sali, Leila akurat karmiła. Speszyłem się, chciałem wyjść, ale stwierdziłem, że moje zachowanie jest głupie. Zostałem, w końcu nie miała przede mną wiele do ukrycia. Dała mi Shora, pocałowałem go delikatnie w czoło i zrobiłem z nim kilka rundek po pokoju. Zerknąłem na Leilę, uśmiechała się patrząc na nas. Wyglądała tak promiennie. Przypomniał mi się dzień na plaży, kosmyki jej włosów targane przez morski wiatr. Tak bardzo chciałbym tam powrócić.
- Ross? - odezwała się nagle.
- Tak? - odparłem od niechcenia, zamyślony.
- Czy Twoja propozycja jest nadal aktualna?
- Która? - widziałem strach w jej oczach, wiedziałem, że stara się przełamać.
- Znajdzie się dla mnie miejsce w waszym domu? - powiedziała tak cicho, że musiałem chwilę pomyśleć, czy na pewno dobrze ją zrozumiałem. Eksplodowałem w środku na milion kawałków. A zaraz potem wszystko połączyło się w całość, lepszą od tej, która była we mnie jeszcze chwilę temu.
- Oczywiście, że tak. Wszystko będzie tam na Ciebie czekać, jak tylko wyjdziecie - uśmiechnąłem się do niej szeroko.
- Dziękuję - powiedziała jeszcze ciszej niż przed chwilą i odwzajemniła uśmiech. W zasadzie nie musiała nic mówić, widziałem, że naprawdę tego chce. Widziałem wdzięczność na jej twarzy.

                Nadzieja powróciła. W tej chwili wiedziałem, że nie wszystko jeszcze stracone. Dotarło do mnie, że byliśmy dla siebie zawsze, potrzebny był tylko odpowiedni impuls, żebyśmy to zrozumieli.

sobota, 6 września 2014

14. I know you want me but I was only looking for a friend

*Leila*
                Stałam przy kuchennym blacie, przez okno przyglądałam sie Rossowi, który w naszym ogrodzie bujał na huśtawce małą dziewczynkę. Uśmiechnęłam sie do siebie. Odłożyłam ścierkę i chciałam do nich dołączyć, ale nie mogłam sie ruszyć. Niebo zaczęło się pokrywać ciemnymi chmurami, chciałam krzyczeć, chciałam żeby na mnie spojrzał, ale głos nie wydobywał się z mojego gardła. Dom zaczęła wypełniać melodia drażniąca uszy, grała coraz głośniej i głośniej... Przebudziłam się gwałtownie, pod moją poduszką dzwonił telefon.
- Halo? - odebrałam, kulturalnie ziewając do słuchawki.
- Przepraszam, obudziłem Cię? - chwilę zajęło mi połączenie głosu z twarzą.
- Ross? Nie, nie, dobrze, że zadzwoniłeś, bo zasnęłam przy laptopie - skłamałam. Od kilku dni przesypiam popołudnia, a nocami nie wiem, co ze sobą zrobić.
- Słuchaj, moglibyśmy się spotkać? Chciałbym porozmawiać z Tobą na spokojnie, gdzieś na neutralnym gruncie.
- Jasne, nie ma problemu. Myślę, że to dobrze nam zrobi - ucieszyłam się. Nie musiałam się już martwić, wiedziałam, że oswoił się z myślą, że zostanie ojcem. Umówiliśmy się do kawiarni na następny dzień, zobaczymy co przyniesie ta rozmowa.

*Ross*
                Przyszedłem za wcześnie, nerwowo składałem i rozkładałem serwetkę w oczekiwaniu na Leilę. W końcu pojawiła się w drzwiach i rozejrzała się po pomieszczeniu. Pomachałem do niej, uśmiechnęła się i zaczęła iść w moją stronę.
- Cześć, widzę, że ktoś tu nie mógł się doczekać - rzuciła.
- Wywiad skończył się wcześniej niż myślałem, a nie opłacało mi się już wracać do domu - skłamałem, równocześnie odsuwając jej krzesło i unikając spojrzenia. Nie wiem po co, zapewne już i tak mnie przejrzała.
- Ross, nie musisz mi się tłumaczyć.
- Tak, wiem - odchrząknąłem i spojrzałem w kartę. - Na co masz ochotę? - zapytałem.
- Poproszę herbatę. I ciasto. Tak, ciasto chodzi za mną od rana - przesuwała palcem po liście słodkości nie mogąc zdecydować się na jedno. W końcu skinąłem na kelnerkę i złożyłem zamówienie. Zapanowała cisza. Chciałem się z nią spotkać i porozmawiać, ale nie miałem pojęcia od czego mam zacząć.
- Więc… jak się czujesz? - zapytałem.
- Dobrze. Zaskakująco dobrze. Mam nadzieję, że będzie tak do końca.
- A jak sobie radzisz? Wiesz, myślę o pracy i w ogóle…
- Wszystko jakoś się układa. Tak jak planowałam zaczynam studia, nie mam zamiaru rezygnować. Postanowiłam sobie, że zaliczę ten semestr, a potem wezmę dziekankę na pół roku, ewentualnie rok, zależy jak będę się czuć. Jeśli chodzi o prace, to muszę powiedzieć, że John to chyba najlepszy szef na jakiego mogłam trafić. Powiedział, żebym chodziła do pracy dokąd dam radę, a jak już urodzę będę wpadać na kilka godzin, kiedy będzie potrzeba, a całą resztę będę mogła zabierać do domu, żeby być z dzieckiem. Kiedyś myślałam, że ciąża to koniec świata, ale jak już się zdarzyło, to wszystko da się jakoś ogarnąć - mówiła zadowolona.
- To wspaniale. Widzę, że rzeczywiście nie potrzebujesz mnie, żeby dać sobie z tym wszystkim radę - nie chciałem powiedzieć tego z taką goryczą jak powiedziałem.  W zasadzie powinienem się cieszyć, że nie robi mi nie wiadomo jakich problemów.
- Ross, dziecko będzie Cię potrzebowało. Ja bez niego pewnie już bym Cię nie interesowała.
- Nie wiesz tego. Gdyby nie ta noc…
- Ale ta noc się zdarzyła, czasu nie cofniesz - przerwała mi. Opanowałem się, postanowiłem sobie, że nie będę się unosił.
- Naprawdę nie możemy spróbować tego naprawić? Przecież było dobrze, pamiętasz?
- Było. A potem, po trasie, przywitałeś mnie spojrzeniem, jakbym była największym złem w Twoim życiu. Gdyby miało nam się udać, to udałoby się mimo wszystko.
- Dobra, wiesz co, nieważne. Niepotrzebnie ciągnę ten temat. Daj znać jak będę do czegoś potrzebny - wstałem i położyłem banknot na stoliku.
- Ross, zaczekaj, przepraszam - chwyciła mnie za ramię.
- Nie masz za co przepraszać, rozumiem - wyszedłem nie odwracając się. Myślałem, że nic do niej nie czuję, ale czułem. Zdecydowanie za dużo, biorąc pod uwagę, że ona nie czuła nic do mnie.

*Leila*
                Udawałam, że nic się nie stało, że nikt się właśnie nie pokłócił. Unikałam ciekawskich spojrzeń ludzi siedzących w kawiarni. Czułam, że się czerwienię. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Chciałam, żeby między nami było dobrze, ale ciągle coś robiłam źle. Chciałam wiedzieć, że bycie ze sobą byłoby czymś dobrym, ale nie wiedziałam. Chciałam się napić. Tak bardzo chciałam się napić. Przynajmniej jedna rzecz, której byłam pewna, ale której nie mogłam zrobić.
                Wróciłam do mieszkania. Miałam ochotę położyć się i przespać resztę życia. Niestety do Emmy przywlókł się Riker. Ostatnio nie tolerowaliśmy się za bardzo. Z Emmą również. Wchodząc zobaczyłam nadzieję w ich oczach.
- Jak tam? Dogadaliście się? - zapytała Emma.
- Powiedzmy…
- Czyli? Dasz mu chociaż szansę? - Riker spojrzał na mnie poważnie.
- Nie. Niech to wreszcie do Was wszystkich dotrze. Nie będę z nim tylko dlatego, że noszę w brzuchu jego dziecko! - ruszyłam do swojego pokoju.  - Nie zmusicie mnie do miłości - powiedziałam jeszcze cicho przed zamknięciem drzwi. Czułam, że tracę wszystkich, na których mi zależy.

***

                Zebrałam się powoli z kanapy. Wstawanie stanowiło już dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie. Myśl o zbliżającym się porodzie stresowała mnie coraz bardziej. Wzięłam z wieszaka kurtkę i wyszłam na spacer myśląc przy okazji nad tym, co kupić na obiad. I po obiedzie. I na kolację. Czułam się jak worek bez dna.
                Minęło już 8 miesięcy. Nasze stosunki z Rossem były, jakby to ująć… chłodne. Czasami dzwonił. Czasem ja dzwoniłam. Czasem nie mieliśmy kontaktu przez miesiąc. Jeśli chodzi o jego rodzeństwo, miałam wrażenie, że jestem wrogiem publicznym numer jeden. Emma przekonywała mnie, że tak nie jest, że akceptują sytuację, ale ja wiedziałam swoje. I właśnie Emma. Wiedziałam, że jest rozdarta. Wspierała mnie i to bardzo, pomagała, ale też  nie rozumiała moich decyzji.
                Weszłam do supermarketu, obczytywałam kolejne etykiety, starając się wybrać coś w miarę zdrowego. Przypomniałam sobie, że w domu skończył się ryż. Wjechałam w odpowiednią alejkę i… o cholera!
- Leila? - Stormie uśmiechnęła się do mnie. Obok niej stał zmieszany Ross.
- Tak, dzień dobry - odpowiedziałam powoli, szukając najprostszej drogi ucieczki. Nie widziałam jej od ostatniej wizyty w ich domu.
- Skarbie, ślicznie wyglądasz - podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Bardziej myślałam, że wyzwie mnie od dziwki niszczącej życie jej syna.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak Ty się czujesz? Opowiadaj. Wiesz, że nasz dom jest zawsze dla Ciebie otwarty, prawda? Jeśli będzie Ci za ciężko zawsze możesz się do nas wprowadzić…
- Mamo - upomniał ją Ross.
- Tak? - przerwała swój słowotok.
- Możesz nas na chwilę zostawić?
- Ach, tak, jasne. Będę na chemii - niechętnie ruszyła w swoją stronę.
- Więc, co u Was nowego? - zapytałam, nie chcąc, aby zapadła niezręczna cisza.
- Rydel i Ell się wyprowadzają. Wynajęli mieszkanie niedaleko nas.
- Naprawdę? - byłam szczerze zaskoczona, o takich rzeczach to oczywiście nikt mnie nie poinformuje. Emma myśli, że interesuje mnie z tej rodziny tylko Ross. Wróć. Że powinien interesować mnie tylko Ross. - Pewnie wszyscy przeżywają?
- Taa, na pewno będzie inaczej. Chociaż pewnie i tak będą tam tylko spać, a u nas przesiadywać. Z drugiej strony trochę im zazdroszczę, zawsze to więcej prywatności.
- Ale też więcej obowiązków, a tak to obiadek zawsze na Ciebie czeka - uśmiechnęłam się, ale szybko odpuściłam. Wygląda na to, że czasy żartów mamy za sobą.
- A u Ciebie wszystko w porządku? - spytał patrząc na mój brzuch.
- Tak - chwyciłam delikatnie jego dłoń i podążyłam nią za jego wzrokiem. Po chwili poczułam opór. - No nie bój się - spojrzałam mu w oczy i położyłam delikatnie dłoń na mojej prywatnej piłce plażowej. Jak na zawołanie poczułam cios wymierzony małą piąstką, bądź stópką. Ciężko stwierdzić. Ross instynktownie cofnął rękę, ale położył ją znowu.
- Nie boli Cię to? - zapytał zamyślony.
- Przywykłam - uśmiechnęłam się do niego ciepło. Nie chciałam się znowu z nim kłócić. Może nawet chciałam, żeby zaczął uczestniczyć w moim życiu.
- Znasz już płeć?
- Nie, nie chcę.
- Czyli będziemy mieli niespodziankę? - tym razem to on się uśmiechnął, a w jego wzroku coś się zmieniło. Tak jakby przez ten jeden mały ruch pokochał maleństwo, które widział tylko na niewyraźnych zdjęciach. - Leila, wiesz, że to co mówiła mama to prawda? Teraz mamy wolny pokój, nikt nie będzie miał nic przeciwko…
- Ross, jest w porządku, nie czuję takiej potrzeby, żeby zwalać się Wam na głowę - odpuścił. Wiedział, że do niczego to nie prowadzi. A ja coraz bardziej żałowałam, że jestem taka uparta.

                Przez głowę przemknęła mi ulotna myśl, ale szybko ją zdusiłam. To tylko hormony. Tylko hormony, wmawiałam sobie przez całą drogę do domu.