niedziela, 5 października 2014

16. We could be the greatest

*Leila*
                - No to jedziemy - Ross zadowolony zabrał z krzesła torbę i przepuścił mnie, z Shorem na rękach, przodem. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy spod szpitala. Jechałam wpatrzona w widok za oknem. Jak teraz będzie wyglądać moje życie? Czy damy sobie radę? Uświadomiłam sobie, że jestem przerażona.
- Ross, gdzie Ty jedziesz? - zaniepokoiłam się.
- No do domu.
- Ale chyba nie mojego… - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Teraz już tak - uśmiechnął się do mnie.
- Ross! Przecież ja nawet nie mam u Was żadnych rzeczy. Chciałabym wziąć sobie chociaż jakieś ubrania.
- Leila, zaufaj mi. Załatwimy to - naburmuszona odwróciłam głowę. Nie miałam ochoty się denerwować. Poza tym sama tego chciałam.
                Podjechaliśmy pod ich dom. Weszliśmy, a w salonie przywitała nas cała rodzinka. I tyle miałam dziecko przy sobie. Stormie prawie się popłakała, gdy chwyciła małego w ramiona. Zaczęłam się zastanawiać czy moi rodzice zareagują tak samo. Tak w zasadzie przydałoby się ich zaprosić.
- Chyba jest głodny - kołysanie Rydel w niczym już nie pomagało.
- Daj, pójdę pełnić obowiązki - uśmiechnęłam się do niej blado. Chciałam spać, nic więcej, tylko spać.
- Chodź, zaprowadzę Cię  - Ross ruszył przed siebie. Zaprowadził mnie do dawnego pokoju swojej siostry. Otworzył drzwi, a w pomieszczeniu było wszystko: łóżeczko, meble… moje rzeczy.
- Powiedz jeszcze, że grzebałeś mi w szafie - spojrzałam na niego pytająco.
- Nie, oczywiście, że nie. Poprosiłem Emmę, żeby zebrała to czego najczęściej używasz. Pomyślałem, że jak trochę odpoczniesz pojedziemy po resztę. Mam nadzieję, że nie jesteś zła?
- Nie, tylko… zaskoczona. Pozytywnie - uśmiechnęłam się, a on odetchnął. No dobra, trochę byłam. Czułam, że tracę kontrolę, ale z drugiej strony wiedziałam, że się stara. Chciał żeby wszystko się ułożyło, ja tak samo.
- W takim razie zostawiam Was. Jeśli chcesz wziąć prysznic to nie krępuj się, wiesz gdzie jest łazienka - rozejrzał się po pokoju. - Czuj się jak u siebie - rzucił i zamknęły się za nim drzwi. Nakarmiłam małego, po czym sama przysiadłam na moim nowym łóżku. Chciałam skorzystać z pomysłu Rossa i iść się wykąpać, ale sen był szybszy. Obudziło mnie dopiero gaworzenie Shora.
                Mijały tygodnie, docieraliśmy się. Wszyscy. Riker przeprowadził się do Emmy, więc nie miałam drogi ucieczki. Byłam zmęczona, wiedziałam, że nie wyglądam najlepiej, ale starałam się to ukrywać. Spadły na mnie obowiązki, a ja za szybko chciałam wrócić do nauki i życia zawodowego. Ross wszystko widział, myślę, że czasem był nawet zły, ale szanował moje decyzje. Miałam nadzieję, że staniemy się sobie bliżsi, ale brakowało nam czasu, jego właściwie rzadko można było spotkać w domu. Poczucie bezpieczeństwa na razie musiało wystarczyć.
                Wykąpałam małego i położyłam do łóżeczka. Chciałam się trochę ogarnąć, ale nie było mi dane. Zaczął się wrzask i płacz. Wzięłam go na ręce i zaczęłam kołysać, a on płakał i płakał. Byłam bezsilna, nie wiedziałam o co chodzi. Drzwi do pokoju delikatnie się uchyliły i zobaczyłam w nich głowę Rossa.
- Pomóc Ci? - zapytał.
- Jeśli potrafisz… - powiedziałam zrezygnowanym głosem.
- Daj, a Ty odpocznij - wziął Shora na ręce, usidłam w fotelu i przyglądałam się mu. Żałowałam, że nie mogę go mieć. Przez cały ten czas uświadamiałam sobie coraz bardziej, że go potrzebuję, że mi na nim zależy. Ale im dłużej oglądałam siebie w lustrze i widziałam szare cienie pod oczami, tym bardziej wiedziałam, że straciłam swoją szansę. Po chwili dotarło do mnie, że w pokoju zapanowała cisza.
- Jak Ty to zrobiłeś? - zapytałam z udawaną zazdrością.
- Wiesz, męska solidarność i te sprawy - uśmiechnął się kładąc małego do łóżeczka. Stanęłam obok niego opierając się o szczebelki mebla. Patrzyliśmy na nasze dzieło. Taki malutki, bezbronny… Spojrzałam na Rossa i zatopiłam się w jego oczach.
- Dziękuję - wyszeptałam. Każde z nas bało się zrobić kolejny krok. Poczułam, że przesunął dłoń tak, że nasz palce się dotykały. Nie cofnęłam swojej, chciałam więcej. Wtedy mały zaczął gaworzyć. Chwila minęła, spojrzeliśmy na niego, a potem na siebie. Rozbawieni? Chyba tak, ale ja byłam zawiedziona.
- Zawsze do usług - uśmiechnął się Ross i podszedł do drzwi. - Słodkich snów - i już go nie było. Zrobiło mi się chłodno, objęłam się ramionami. Pragnęłam jego dotyku.

*Ross*
                Słodkich snów, palant. Co ja sobie myślałem? Czas to zakończyć, przestać się bać kolejnego odrzucenia przez Leilę. I stanie się to już, teraz i ani chwili dłużej. No może nie już, jutro. Jutro będzie po wszystkim. Kto nie ryzykuje, szampana nie pije, prawda?
                Obudziłem się rano i zszedłem do kuchni. Miałem nadzieję, że zastanę tam mamę, samą. Tym razem los się do mnie uśmiechnął i mogłem spokojnie z nią porozmawiać.
- Dzień dobry - przywitała mnie jak zwykle szczęśliwa. - Naleśnika?
- Tak, poproszę - usiadłem przy blacie czekając na śniadanie. - Mamo?
- Tak? - odparła nie odrywając wzroku od patelni.
- Mogę mieć do Ciebie prośbę? - zapytałem i poczułem się głupio. W ostatnim czasie prosiłem ją już chyba o zbyt wiele.
- Jasne, o co chodzi?
- Mogłabyś zająć się Shorem dziś po południu? Chciałbym zabrać gdzieś Leilę.
- Oczywiście, żaden problem - uśmiechnęła się do mnie i wróciła do swoich czynności. Nie zadawała pytań, chyba po prostu rozumiała.

*Leila*
                Obudził mnie pęcherz, pobiegłam do łazienki. Wracając w błogim stanie, ciesząc się, że dzieciak śpi i mogę się jeszcze położyć, poczułam narastający głód. Zrezygnowana zaczęłam iść w stronę kuchni, usłyszałam Rossa. Już miałam wejść do środka, kiedy serce zaczęło mi szybciej bić. Dziś? Gdzieś mnie zabrać? Nie, nie, NIE.
- Hej, jakieś ploteczki? - weszłam, udając, że nic nie słyszałam.
- Możemy zjeść dziś razem kolację? - Ross spojrzał na mnie z nadzieją.
- No jeśli będziesz w domu, to chyba normalne, prawda? - udawałam głupią, sama nie wiem po co.
- Nie, nie w domu. Wyjdziemy gdzieś razem?
- Ach, oczywiście, z przyjemnością - uśmiechnęłam się do niego i usiadłam obok czekając na naleśniki. Z pozoru miły poranek, wymarzony, ale ja w środku trzęsłam się jak galaretka. No, bo… nie mam w co się ubrać, wszystkie ładne ciuchy są za ciasne. Twarzy nie pomoże chyba nawet warstwa makijażu. Na włosach odrosty, że żal patrzeć. Mógł mi chociaż dać dzień, ale nie, idźmy dzisiaj, będzie fajnie.
                Po śniadaniu ruszyłam z błagalną miną do Stormie, żeby mnie pofarbowała. Oczywiście się zgodziła, a ja modliłam się w duchu, żeby nie mieć brązowego czoła. Następnie zadzwoniłam do Rydel i razem wyrzuciłyśmy wszystko z mojej szafy, w nadziei, że coś znajdziemy. Inaczej. W nadziei, że się w coś zmieszczę. Skończyło się na tym, że po 2 godzinach Delly przyjechała ze sklepu z trzema sukienkami i wspólnie wybrałyśmy najlepszą. To jeszcze tylko makijaż i… i tyle z tego mam, że wyszłam z wprawy. To, co kiedyś zajmowało 15 min, teraz trwa 2 razy dłużej. Po spojrzeniu w lustro uznałam, że jakoś to będzie.
                Zeszłam do salonu, gdzie cierpliwie czekał na mnie Ross. Rozpromienił się na mój widok, wstał z kanapy i pocałował mnie w policzek.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział cicho.
- Dziękuję - poczułam, że się czerwienię. To wszystko było takie niewinne, jakby to była pierwsza randka. Przecież znaliśmy się nawzajem, ba, spaliśmy razem, a teraz zachowujemy się jak zakochane dzieciaki. Wyszłam za dom, gdzie siedziała Stormie i Rydel.
- To my jedziemy. Shor śpi, jakby coś się działo to dzwońcie, wrócimy. Wszystko jest naszykowane, na szafce stoi…
- Leila, spokojnie, damy sobie radę. Wychowałam już kilkoro - Stormie uśmiechnęła się do mnie. - Bawcie się dobrze.

                Ross jak prawdziwy dżentelmen otworzył mi drzwi do samochodu i ruszył w drogę. Zawibrował mój telefon, spojrzałam na wyświetlacz, wiadomość od Emmy. ‘Trzymam za Was kciuki. Zadzwoń do mnie po wszystkim’. Muszę przyznać, że w tej rodzinie wieści szybko się rozchodzą. Mam nadzieję, że będę piszczeć z ekscytacji do telefonu, a nie płakać w poduszkę.